Postaw mi kawę na buycoffee.to

19:49:00

Kiedy Bóg stworzył świat zapomniał o Chorwatach a oni o turystach nie

Kiedy Bóg stworzył świat zapomniał o Chorwatach a oni o turystach nie

    Chyba każdy, kto odwiedził Chorwację usłyszał tą piękną legendę, którą Chorwaci opowiadają z dumą i błyskiem w oku. O tym, jak powstał ich piękny kraj :), że tworząc świat Bóg zapomniał o Chorwatach, a kiedy upomnieli się u Niego, otrzymali w zamian ta część, którą Stwórca zamierzał zatrzymać dla siebie.
I chyba każdy, kto ujrzy kolor Jadranu, piękno przyrody i pozna smak tamtejszej kuchni nie ma co do tego żadnych wątpliwości, legenda staje się rzeczywistością.
Ową historię opowiedział mi sąsiad, emigrant z tamtych rejonów i do czasu wyjazdu myślałam, że przesadza, a po powrocie zastanawiałam się, jak mógł się tu przenieść, mieszkając w takim raju ).
    Chorwaci żyją z turystów i chyba nie powinno dziwić, że w jednej z najbardziej lubianych przez turystów miejscowości stanął ich pomnik :).
A  mnie zdziwiło...i sam pomnik i jego codzienne doglądanie...


 

    Pomnik turystów przedstawia kobietę i mężczyznę, ciągnących walizkę :). Usytuowany przy głównej promenadzie, witany jest porannym brzaskiem i żegnany ciepłem zachodzących promieni. Ogrodnik doglądający miejscowych drzew, podlewający spragnione rośliny, co dzień rano kładzie na dłoni kobiety kwiat...ten gest wzrusza...kładzie go czule...jak bliskiej osobie...
Wielu staje i robi sobie przy pomniku zdjęcie, właściwie nie wiedząc, co i kogo on przedstawia, najbardziej zorientowany wydaje się być właśnie ogrodnik, który dzieli się z każdym kobietą, choć jedynie on wręcza jej codziennie inny, zerwany wczesnym świtem, świeży kwiat...


19:12:00

Dmuchawcom mówimy NIE

Dmuchawcom mówimy NIE

    Kto z nas jako dziecko nie był poddawany różnym babcinym eksperymentom: sałatka z krwawnika, z pokrzywy i z popularnego mlecza, to znaczy z jego liści...? Aż strach pomyśleć, czemu byli poddawani nasi dziadkowie  (poza pijawkami):).
Jakoś w dzieciństwie nie zostałam poddana tym lepszym smakom, jakie inni znają, a mianowicie syropowi z mniszka, z jego kwiatów liczonych w setkach, a nawet w tysiącach, bo w niektórych przepisach było nawet 1500 :), ale wykorzystałam ten z jagodowego bloga - według tej receptury należało ich użyć jedynie w ilości 500 ;).  
Na szczęście nie zakwitają tylko w jedną noc jak kwiat paproci i jest ich pod dostatkiem (tak mi się wydawało, dopóki nie okazało się, że u nas raczej sezon na formę nasienną nastał ;), więc wystarczy pokryta nimi polana, z dala od wielkiej ilości automobili i już.

Przepis:
500 kwiatów mniszka lekarskiego alias mlecz dowolnej wielkości
                     (nie trzeba mierzyć jak winniczki minimum 2 cm :)
1 cytryna
1 litr wody
1 kg cukru



Przepłukane w zimnej wodzie kwiaty przykryć pokrojoną w plastry cytryną, zalać 1 litrem wody i gotować około pół godziny od momentu zagotowania. Odstawić na dobę, odcedzić, po czym dodać cukier i gotować kolejne pół godziny. Gorący wlać do małych słoiczków lub weków i przewrócić dnem do góry, aby zassały ;) 
W trakcie gotowania unosi się cudowny cytrynowo-miodowy zapach, pewnie też dlatego, oprócz walorów smakowych, przez niektórych syrop ten nazywany jest potocznie "miodzikiem z mlecza"

Jest tylko jeden skutek uboczny - jak już wyzbieramy kwiaty, nie będzie dmuchawców ;)

23:30:00

Terapia 12 apostołów wiosny

Terapia 12 apostołów wiosny


   Dobrze mieć drogę z pracy: na trzy głębokie wdechy, policzenie do dziesięciu i odparcie nieodpartej czasem ochoty na zamknięcie drzwi z drugiej strony ostatni raz. 
Widoki lepsze niż terapia u specjalisty: pola zaorane i te kwitnące energetycznym słońcem rzepaku, góry ze śnieżnymi czapami bez szalików 




i coś, co poprawia humor natychmiast, o ile nie wierzy się w nie tak jak w kapustę :). 
Coś, co kazało mi zatrzymać samochód od razu i wyskoczyć na awaryjnych światłach, tonąć obcasom w glinie i podejść na kilka chwil blisko :)...


oto oni: 12 wspaniałych apostołów wiosny, nie za szczególnie zachwyceni moim widokiem jak minęło pierwsze zdziwienie :) 


I choć w naszych czasach przeważnie nie trzeba być przesądnym, może po takim widoku warto przespać się na kanapie ;)

21:36:00

Ryby mają głos ... prywatna plaża za friko

Ryby mają głos ... prywatna plaża za friko
   

    Opustoszały w mgnieniu oka rynek przypomniał mi Chorwację, gdzie kilka siąpiących cumulusów wystraszyło amatorów wodnych kąpieli, zostawiając nam całe wybrzeże Jadranu niemal na wyłączność (raczej plażę, morze miało całkiem sporo podwodnych mieszkańców :), woda wtedy miała wyższą temperaturę od powietrza i pływanie w niemal własnym akwenie sprawiało podwójną frajdę.
Tym bardziej, że wyporność wody Adriatyku jest nieziemska, każdy wieloryb, nawet po odjęciu płetw, potrafiłby z gracją unosić się na wodzie, a nie stylem siekierkowym w dół (nie namawiam do sprawdzenia kosztem zwierząt ;).     



I tak dostając gratis plażę na wyłączność, bez konieczności wystawiania tabliczki "prive" można uwierzyć, że za marzenia się nie płaci (tylko czasem za ich realizację ;) tak samo jak w to, że ryby mają głos :) ?

23:55:00

Rycersko w Kliczkowie

Rycersko w Kliczkowie

    Obiecałam kiedyś prawdziwą majówkę w Kliczkowie. Cyklicznie jest to impreza rycerska pod nazwą Majówka Rycerska w Zamku Kliczków, z paradą bractw, turniejami rycerskimi i końmi. 
I tym razem nie zawiodła, zarówno sama organizacja, jak i pogoda. 
Zaskoczyła ilość gości, żeby zaparkować jechaliśmy wzdłuż parkanu zakręt po zakręcie dość spory kawał, pierwszy raz ( a majówka jest po raz dziesiąty) było aż takie obłożenie, normalnie parkowało się na terenie kompleksu.


    Barwny korowód bractw rycerskich, pokazy skoków przez przeszkody i ujeżdżania koni, konny turniej rycerski, piękne położenie w otoczeniu Borów Dolnośląskich, możliwość spławu pontonami i dobry dojazd, zarówno samochodem, jak i rowerami, wszystko to ściągnęło masę ludzi, zarówno z okolic, jak i zagranicy.
 I obudziło wizję szybkiego zysku miejscowych (sporo wpadło na pomysł przekształcenia własnych podwórek na miejsca parkingowe za 10 zł od auta ;)





    Wszystkie stoiska na terenie, na którym odbywała się impreza, były ściśle powiązane tematycznie, można było zakupić tarcze, zbroje, narzędzia tortur, ozdoby, a także wybić własną monetę lub sprawdzić pochodzenie swojego rodu w herbarzu ( co mogło zaowocować niezłym zawodem i nie wiem, czy gorsza była wiadomość, że brak herbu po tatusiu, czy herb mogiła po mamusi ;). A wszystkiemu towarzyszył oczywiście zapach gotujących się na wolnym powietrzu potraw, choć przy takich temperaturach to przede wszystkim napoje chłodzące i lody były głównym obiektem pożądania.   


Zdjęcia nie najwyższych lotów (poprawka na małpkę, ciężką torbą z prawej, wiszącego dwu i pół latka z lewej i dyndających kluczyków od auta pośrodku).


Imprezę kończyła bitwa, podobno z katapultami i ogniem, ale nie wytrzymaliśmy do końca, niestety wystawieni jak na patelni, po kilku godzinach mieliśmy przesyt słońca ;).

Wracając wstąpiliśmy obejrzeć epitafia, gdyż pobliski kościółek był zamknięty. Tu ani żywego ducha, choć to też perełka, podobnie jak przyzamkowy cmentarz koni, o którym było tu.

O samym Kliczkowie jak obiecałam napiszę osobny post, ze względu na historię, architekturę, przepiękną salę teatralną i kominki naprawdę na to zasługuje, ale muszę nad nim spokojnie przysiąść :)
Copyright © 2016 Zwidokiemnaobelisk.pl , Blogger