Postaw mi kawę na buycoffee.to

21:47:00

Niebieskie migdały

Niebieskie migdały

Kibicowałam temu wernisażowi. Choć był przekładany. Ale podobno to co piękne, rodzi się w bólu... 

    Basię poznałam kilka lat temu. Pogodna, energiczna blondynka z poczuciem humoru, dwójką chłopców przy boku i aparatem w ręce. Porwała przed obiektyw moją starszą córę i zamieniła w eteryczną Panią Zimę.
Od tego czasu bardzo się artystycznie rozwinęła, jej styl nabrał charakteru i choć potrafi fotografować wiele aspektów życia, to fotografia dziecięca jest tym, co w jej zdjęciach zachwyca. Z małymi modelami umie złapać wspólny język, oczarować zabawą, bo praca z nią jest jak zabawa, kreowanie baśniowego świata, zachęta do wspólnej przygody. Takie też są zdjęcia, które zostały zaprezentowane na wernisażu: malarskie, oniryczne, wielowymiarowe. Baśń goni baśń.

My mieliśmy okazję obejrzeć je jeszcze w grudniu, choć do końca wszystkie obrazy trzymane były w wielkiej tajemnicy. Teraz także Wy możecie przekonać się na własne oczy, dać się oczarować barwnym kadrom i porozmawiać z Barbarą Krupą.
Najbliższy wernisaż już 27 lutego 2015 r. we Wrocławiu. A potem? Życzę, by potem cały świat stał przed Basią otworem, jeśli tylko sobie tego życzy ;).











 

A wszystkim, którzy z różnych przyczyn nie będą mogli wystawy obejrzeć, polecam stronę internetową Autorki www.barbarakrupa.pl

09:46:00

U warszawskiej syrenki

U warszawskiej syrenki

   Warszawa miała być rodzinnie, na koniec ferii. Najpierw odwołano nam nocleg z mieszkania w starej kamienicy na Nowym Świecie na rzecz nowoczesnego apartamentowca po drugiej stronie Pałacu Kultury. Potem nastał czas choroby z zapaleniem krtani, tchawicy i gardła u dzieci, więc koniec końców przekształciła się w całkiem samotną podróż.
W stolicy nie byłam dobrych 12 lat, a mimo to całkiem młody sprzedawca w kiosku koniecznie usiłował mi sprzedać ulgowy bilet (jak miło:). Jadąc metrem przypomniałam sobie, że kiedy ostatnio jechałam warszawskimi podziemiami, pogubiłam się i wysiadłam za wcześnie, choć nitka metra była sporo krótsza. Było to tuż przed służbowym wylotem do Egiptu, kiedy jechałam odwiedzić profesora, a on zaskoczył mnie kompletnie, bo czekał nie tylko z recenzją mojej magisterskiej pracy, ale i stołem zastawionym jak na ucztę i pełnym barkiem. I usilnie próbował odwieść mnie od tej podróży w obawie, żebym nie uległa urokom mężczyzn i nie została tam na zawsze. Na swoją obronę opowiedział mi, jak z kolegą w czasie wykładów za granicą, organizowali ucieczkę studentki (z państwa, której nazwy za nic nie mogę sobie dziś przypomnieć), która zakochała się i ruszyła za swoim mężem do jego królestwa, które i jej miało paść w udziale, tylko nieco inaczej je sobie wyobrażała...Trafiła do afrykańskiej wioski oddalonej o wiele kilometrów od najbliższej miejscowości, okazało się, że nie jest jedyną żoną, a podział obowiązków też jest nieco inny niż w tradycyjnej europejskiej rodzinie. Ale przynajmniej swój szałas dostała.
No ale nie o tym miało być. Więc Warszawa. Nie jest szara, jest pełna wszędzie napotykanych kolorów, tulipanów na straganach i choinek (to ostatnie zupełnie jak u mnie w domu ;). Oglądałam ją z perspektywy znad filiżanek z aromatyczną kawą i z okien czekoladziarni, nie mniej niż z okien lokalnej miejskiej komunikacji. Popijając espresso, kuszona pralinkami wszystkich smaków, oddychając niespiesznie klimatem lokali przy ulicy Chmielnej, gdzie mimo wczesnych godzin drzwi otwierały się co rusz, czułam się jak część bohemy. Jakże miło byłoby spędzać w ten sposób niemal wszystkie przedpołudnia ;).
Ale żeby nie było, że wpadłam w kulinarne rozpasanie, skorzystałam również z oferty teatralnej, no może nie takiej zbyt ambitnej, tym razem padło na Teatr Wysokich Napięć (bez żadnych erotycznych podtekstów) w Centrum Nauki Kopernik.
No i obowiązkowo Syrenka. Ta pierwsza. Pytałam o drogę do niej niezliczoną ilość osób i dziękuję wszystkim, którzy cierpliwie tłumaczyli mi trasę :). 
I mimo całego wachlarza atrakcji, jakie oferuje stolica, miło było wysiąść na bolesławieckiej stacji, tej samej, na której stał i car Aleksander II Romanow i Fryderyk Wilhelm IV,  przechodząc przez rynek przy wybijającym północ kurancie spojrzeć w rozgwieżdżone niebo zamiast w okna drapaczy chmur i po niecałych 5 minutach pieszo dotrzeć do domu. Kocham małe miasteczka ;).


 
 
   Chciałam napisać, żebyście nie pytali, co przedstawia ostatnie zdjęcie, bo pojęcia nie mam, co poeta miał na myśli ;), 
ale poszperałam i to podobno 9-metrowa postać Big Stiga z programu Top Gear.  

00:01:00

Miłości ;)

Miłości ;)
Tym, którzy obchodzą  i tym, którzy ignorują....bo w środku każdy chce być kochany ;)



23:04:00

Greenmorning czyli warsztaty kulinarne z Kingą Błaszczyk-Wójcicką

Greenmorning czyli warsztaty kulinarne z Kingą Błaszczyk-Wójcicką


   Są osoby, których spotkanie jest jak otrzymanie klucza do zamkniętych dotąd drzwi. Których obecność jest obietnicą dostępu do wyższego kręgu wtajemniczenia. Są jak łyk mocnej, aromatycznej, pobudzającej kawy.
Gdy w ubiegłym roku przypadkowo trafiłam na greenmorning.pl, wpadłam w zachwyt. Im dłużej oglądałam zdjęcia, głos we mnie nachalnie szeptał "też tak chcę". Później doczytałam o możliwości uczestnictwa w warsztatach fotografii kulinarnej sam na sam i myśl ta zaczęła kiełkować w głowie. A w grudniu pojawił się konkurs na fb, gdzie nagrodą były właśnie takie warsztaty. I kiedy wróciłam z drezdeńskiego jarmarku i zobaczyłam, że to mnie przypadł w udziale, nie mogłam się doczekać.
Tak to końcem stycznia dotarłam do Kingi Błaszczyk-Wójcickiej i spędziłam w Jej towarzystwie wiele godzin. Byłam tak przejęta, że bojąc się spóźnić, już po 4 znalazłam się w Warszawie (w związku z czym meldując się pod wskazanym adresem musiałam wyglądać jak zombi, a już na pewno tak wyglądałam jak wróciłam do Warszawy i spojrzałam w lustro ;).


Dla wielu Kinga to niekwestionowany autorytet w dziedzinie estetycznej fotografii kulinarnej, balansującej na krawędzi malarskiego obrazu a wysmakowanego, doprowadzonego do perfekcji kadru. Tu żaden okruszek nie jest przypadkowy, a każde zdjęcie to apetyczna opowieść z kropką nad "i" czy, jak bardziej w tym wypadku adekwatnym określeniem, "z wisienką na torcie". Jej fotografie to wysmakowane połączenie kulinarnej alchemii, artystycznego spojrzenia i psychologii (spójrzcie sami na zdjęcia w galerii flickra, nie można oderwać od nich wzroku, tylko bynajmniej nie należy zaglądać z pustym żołądkiem ;). Nic dziwnego, że wiele czasopism i firm zabiega o współpracę (ma za sobą bardzo udaną kampanię m.in.dla firmy Duka czy współpracę z magazynem Voyage).
Kinga jest osobą, która chce i potrafi dzielić się posiadaną wiedzą w taki sposób, że człowiek ma poczucie jakby dostąpił oświecenia i nagle odkryto przed nim kolejne arkana magii.
To także osoba, której filozofia życia jest mi bardzo bliska. A historie, które opowiada w realu i które przemycana na blogu między przepisami, aż proszą się o wydanie książki.
Jako nauczyciel omawia zasady kompozycji z taką pasją i energią, że chłonęłam każde słowo, nie czując żadnych fizjologicznych potrzeb, mimo iż normalnie bez 3 kaw nie funkcjonuję przytomnie. Przekonała mnie do używania statywu (ten zakup wciąż przede mną ). Zdradziła wiele ze swojego warsztatu, za co jestem niezmiernie wdzięczna i choć raczej nie zostanę blogerką kulinarną (chociaż...nigdy nie mówi nigdy ;), może uda się czasem choć jakiś apetyczny obrazek w domowym zaciszu wykrzesać, zamiast wędrować z przysmakami na pobliską ławkę lub wspinać się po drabinie na strychu, w poszukiwaniu światła.
W końcu jak się uczyć, to od najlepszych ;).


P.S. Więcej o warsztatach kulinarnych znajdziecie tu i polecam śledzenie greenmorningowego profilu na fb, może i Wam się uda ;). 
       A kolaż powstał ze zdjęć, które powstały długo przed warsztatami ;)
Copyright © 2016 Zwidokiemnaobelisk.pl , Blogger